poniedziałek, 7 lipca 2014

Cheat...week (!)

Ok. Trochę zaszalałam z tym dniem luzu. Przeciągnął się w dłuuugi tyyyydzień luzu i chyba już dłużej jestem nie na diecie niż na diecie :D Komedia.
Waga: 64,5
O losie...
No trudno, zbieram się od nowa. Jest poniedziałek, 7. lipca 2014 rok.
Zawsze wyobrażałam sobie, że jak będę miała dwadzieścia kilka lat to będę szczupłą piękną dziewczyną, że wyrosnę z nadwagi, że nie będę miała tego problemu... Że kiedyś schudnę tak sama z siebie. Że będę uwodzicielska, że nie będę miała problemu w kontaktach międzyludzkich, że skończą się kompleksy, a mężczyzn będzie na pęczki.
Nie schudłam, nie wyrosłam, nic się samo z siebie nie stało. :(
Jest mi ciężko, walczę ze sobą, bo nienawidzę "być na diecie". Nienawidzę zdrowego jedzenia. Kocham słodycze, kocham tłuste żarcie, kocham słodkie napoje, uwielbiam alkohol; wszystko co złe jest dla mnie kuszące i pyszne. :( Zdrowy styl mnie odrzuca. A z drugiej strony tak strasznie chciałabym wyglądać jak bogini, mieć dupę jak Jen Selter, seksapil Emily Ratajkowski i Megan Fox, wdzięk i nogi Mirandy Kerr i cycki Kate Upton.
Niestety jestem sobą i nigdy nie będę choćby częścią ich, bo jestem pieprzonym leniem, obżarciuchem i kompletną ignorantką.
---------------------------------------------------------------------------------------------------
No dobra, ale trzeba się ogarnąć, bo jak tak dalej będzie to nigdy nie schudnę nawet pięciu kilo.
Moim cheat day w tym tygodniu będzie ...dziś. Bo już nagrzeszyłam, a poza tym jestem umówiona na piwo ze starym znajomym, to już musztarda po obiedzie.
Zjadłam: paczkę chipsów, jagodziankę i pizzerkę. Tak. Naprawdę. Jest 16:11, a ja mam już to wszystko w brzuchu.

Ten blog jest dobry dla kogoś, kto myśli, że dieta mu nie idzie. Można spojrzeć na moje klęski i się podbudować.

Jestem załamana.

2 komentarze:

  1. Mi nie idzie lepiej ;) ale jutro kupuję karnet na siłownię, mam nadzieję, że jak będzie mi sadło przeszkadzało w ćwiczeniach to się trochę ogarnę... No i dodatkowo spalę trochę kalorii i ujędrnię ciało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo bardzo ładnie :) Ja nadal nie mam kasy na siłownię, czekam z tym na rok akademicki.
    Chęci też nie mam.
    I zgadzam się z Tobą, dla mnie też największą motywacją jest to przeszkadzające sadło :D Nie ma nic gorszego podczas ćwiczeń, jak na przykład przy rozciąganiu, ogranicza cię twój własny tłuszcz - wtedy najbardziej chce ci się z nim walczyć!

    ...a potem kończy się karnet, kończy się motywacja, kończą się pieniądze. Zupełnie przypadkowo mijasz mcdonald's i zamawiasz powiększony z big makiem, niechcący wchłaniasz duże lody z polewą i zapijasz colą. Jakoś tak się dzieje w moim życiu.:D

    OdpowiedzUsuń