czwartek, 29 stycznia 2015

Nie jestem fit

Dochodzi piąta.
Jestem w trakcie sesji. Miałam w tym tygodniu kilka egzaminów, co wiązało się z nieprzespanymi nocami i totalnym chaosem życiowym. Dziś wreszcie położyłam się spać jak człowiek przed północą. Obudziłam się jakieś dwie godziny temu i nie mogę spać. To oficjalne, zamieniłam się w nietoperza. 
Moja dieta, moje cele, moje postanowienia - jak zwykle - legły w gruzach i leżą przytłoczone żalem do samej siebie i niespełnionymi marzeniami o pięknej kobiecej sylwetce.
Kiedyś usłyszałam zdanie, że "nie każda potwora będzie mogła kiedyś chodzić po wybiegu". 
Chyba wpasowuję się w tę kategorię. Czuję, że mój chłopak sobie mnie wybrał, bo jestem swego rodzaju "materiałem na żonę". 
W tym roku minie 6 lat od mojego pierwszego prawdziwego podejścia do diety. Od sześciu lat jest ten sam schemat. Chudnę, tyję, chudnę tyję i tak w kółko. Ja nie umiem być fit. Nie umiem o siebie zadbać. Może jednak nie jestem takim dobrym materiałem na żonę? Nie umiem wziąć się garść. 

To chyba koniec. Ten post będzie ostatnim. Są kobiety, którym się udaje zrzucić 50kg. Są też takie jak ja, z lekką nadwagą, którym 10 kg sprawia wielką trudność. Słyszę, że to by były 2-3 miesiące pracy. Pół roku rzeźbienia sylwetki. Nie. To zmiana stylu życia, którego ja sobie nie wyobrażam, nie potrafię, a może nie chcę zmienić. 

Nie wiem dokąd zmierzam. Mam dość. Chciałabym, żeby ten koszmar się skończył. Żeby ktoś, coś mnie z tego uwolniło. Czuję się uwięziona we własnym ciele i we własnej chorej głowie. Marzę, że pewnego dnia to wszystko się skończy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz